Ten tytuł kojarzy chyba każdy. Klasyka w swoim gatunku. Książka stara jak świat, napisana w roku 1967, a zekranizowana w 1968 r. przez samego Romana Polańskiego. Do czytania zabrałam się z wypiekami na twarzy, liczyłam na mocną, trzymającą w napięciu książkę, której nie zapomnę przez dłuższy czas. A co dostałam? Książkę, która przeczytałam bardzo szybko, ale czy zapamiętam ją na dłużej? Wątpię. Nie mogę powiedzieć, że zawiodłam się całkowicie, ale także nie czuję się w pełni usatysfakcjonowana po przeczytaniu tejże lektury.
Historia zaczyna się banalnie, otóż poznajemy młode małżeństwo, które wprowadza się do mieszkania w The Bramford Building, prestiżowej, mieszczańskiej kamienicy w Nowym Jorku. Jak się okazuje, jest to dom, który ma złą reputacje, działy się w nim różnie, przerażające rzeczy np: ktoś uprawiał czarną magię, mieszkały tam siostry, które zjadały małe dzieci, dziecko znalezione w piwnicy zawinięte w gazetę, mnóstwo samobójstw. Rosemary i Guya Woodhouse to nie zniechęca, wprowadzają się, urządzają, poznają nowych sąsiadów. I od tej pory wszystko się zmienia. Od momentu, gdy poznali stare małżeństwo, Minnie i Romana Castevet, mieszkające ścianę obok, wszystko się zmienia.
Historia banalna, która właśnie dzięki swojej prostej budowie, bez większych zwrotów akcji miała budzić w czytelniku gęsią skórkę. Bezustannie rosnące napięcie, świadomość, że coś się wydarzy, ale nie wiadomo co i kiedy. Czytelnik jest świadkiem różnych dziwnych zdarzeń, ale czy zdaje sobie sprawę, o co tak na prawdę chodzi? Wątpię. Z pozoru normalne małżeństwo starające się o dziecko, z pozoru normalni sąsiedzi, którzy troszczą się o nowych lokatorów.
Szczerze mówiąc, nie wiem co myśleć o tej książce. Z początku nudna jak flaki z olejem, później się rozkręca, ale co z tego? Główna bohaterka momentami doprowadzała mnie do szału swoją naiwnością. Wszystko dookoła mówiło, nie, krzyczało, że coś jest nie w porządku. Powinna się spakować i wyjechać na drugi koniec świata. To ta nie, siedziała i pozwalała się ogłupiać... Nie było aż tylu dreszczy, na ile liczyłam.
Ira Levin |
Książka napisana jest w sposób prosty, czyta się ją szybko, jest podzielona na 3 części - pierwsza jest o przeprowadzce do nowego domu, urządzaniu się. Druga - o ciąży. Trzecia o narodzinach dziecka. Zwrotów akcji jest tyle, co kot napłakał. Pierwsze 100 stron jest nudne, i mogą zniechęcić do dalszego czytania. Dalej jest już lepiej o ile zacznie się łączyć fakty. Na końcu oczywiście wszystko jest wytłumaczone co, z kim i po co, ale jeśli od początku czyta się uważnie, łączy fakty to końcówka książki nie jest takim zaskoczeniem.
Co do samego zakończenia - słabe. Liczyłam na więcej, na większy dramat.
Co do ekranizacji - jest zrobiona po mistrzowsku! Brawa dla pana Romana, za zrobienie filmu, który moim zdaniem był lepszy od książki. Muzyka, aktorzy, trzymanie się faktów z książki, to wszystko przełożyło się na świetny film, jak na tamte lata (1968 r.). Zdecydowanie bardziej polecam film. Momentami wieje nudą, ale przynajmniej nie aż tak, jak w książce.
Tytuł oryginalny: Rosemary's Baby
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Rok wydania: 1988
Ilość stron: 236
6+/10
Tytuł oryginalny: Rosemary's Baby
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumaczenie: Bogdan Baran
Rok wydania: 1988
Ilość stron: 236
No, Levin ma specyficzny, łapatologiczny styl, który jednych odrzuca, innych intryguje. Ja należę do tej drugiej grupy, choć rozumiem, co może się w jego książkach nie podobać. Ale oczywiście, podobnie jak Ty uważam, że i tak ekranizacja przebiła literacki pierwowzór;)
OdpowiedzUsuńSam styl jest ciekawy, ale jeśli chodzi o prowadzenie postaci, jeśli tak to mogę ująć, już jest gorzej. Film lepszy od książki, a to się rzadko zdarza :)
UsuńCoś czuje że film bardziej przypadnie mi do gustu.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem film lepszy :)
UsuńKolejna niezbyt pozytywna recenzja tej książki, a mnie, kurka wodna, bardzo się podobała :D Co prawda czytałem ją dawno temu, miałem może z 18 lat, ale pamiętam, że strasznie przypadła mi do gustu. Będę musiał do niej wrócić, zobaczyć jak się sprawdza po latach, kiedy już gust bardziej się wyrobił.
OdpowiedzUsuńNo jestem ciekawa, czy spodobałaby Ci się teraz ta książka :)
UsuńA ja nie słyszałam o tej książce, filmu też raczej nie oglądałam, nie wiem, czy mam na nią ochotę:)
OdpowiedzUsuńKsiążka to klasyk, więc wypadałoby się z nią zapoznać. Film polecam :)
Usuńo Dziecku Rosmery usłyszłam gdy dowiedziałma się o filmie, który zresztą mam w planach obejrzeć. Książę oczywiście najpierw przeczytam.
OdpowiedzUsuńNajpierw książka, później film. Inaczej się nie da :)
UsuńWolę jednak film ;)
OdpowiedzUsuńNo i tutaj się zgadzamy :)
UsuńNo to chyba czas na zapoznanie się z książką i wyrobienie własnej opinii. Filmu nie oglądałam, więc nie będę miała z czym porównać ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie czas na przeczytanie tejże książki.
UsuńNie wiedziałam, że to tak stara książka (i film). Niemniej jednak, mimo Twojej niepochlebnej opinii, wciąż zamieram ją przeczytać. Klasykę trzeba znać, i o!
OdpowiedzUsuńTeż nie wiedziałam :D To, że mi książka niezbyt przypadła do gustu, nie znaczy, że Tobie się nie spodoba :) Zachęcam do przeczytania, bo jak napisałaś, klasykę trzeba czytać, i już! :)
UsuńW przypadku niektórych utworów klasycznych czasem tak bywa, że ich ekranizacja/adaptacja filmowa albo nastawia nas na coś zupełnie innego, albo znacznie przewyższa pierwowzór książkowy. :) Miałam podobnie z Draculą, powieść - mimo zachwytu moich znajomych - nie przypadła mi do gustu.
OdpowiedzUsuńTo tylko moje zdanie, że film podobał mi się bardziej. Nie każdy może się z tym zgodzić. A książka? Klasyk, który wręcz trzeba przeczytać.
UsuńJestem zaskoczona, że książka nie okazała się tak dobra jak film na jej podstawie. Sądziłam, że poziom jest porównywalny.
OdpowiedzUsuńMoże i poziom jest porównywalny, ba nawet jest bardzo porównywalny, ale mi jakoś bardziej film przypadł do gustu. Większe napięcie.
Usuń